Jakże wymowne musiało być spojrzenie, które połączyło bolejącą Matkę z umierającym Synem. I choć Ewangelia nic o tym spojrzeniu nie wspomina, możemy się jedynie domyślać, że w nim została zawarta kwintesencja miłości. Musiało być niezwykłe.
Z tego wymownego spojrzenia, przesyconego miłością, czułością i bólem, narodziło się, tym razem po raz drugi, macierzyństwo Maryi. To wtedy dowiedziała się, że Jej matczyna opieka będzie się roztaczać na wszystkie pokolenia i że stanie się Matką każdego człowieka. Jak oddać piękno spojrzenia Matki? Jak uwydatnić jego wymowę i głębię?
Artyści od dawien dawna przedstawiali oblicze Najświętszej Dziewicy. Wielu starało się uchwycić to, czego nie można uchwycić w rzeźbie czy na płótnie. Jak wymalować piękno pochodzące od Boga samego? Jak przedstawić Niewiastę, która jest pełna łaski i którą stwórca przyoblókł w niepowtarzalne piękno? Żadna ludzka ręka nie jest w stanie uwydatnić całkowitego piękna Maryi. Nawet najbardziej wybitnym artystom nie udało się uchwycić rzeczywistego Jej oblicza.
Nie ma na ziemi takiego pędzla czy dłuta, żeby móc stworzyć rzeczywisty wizerunek Najświętszej Dziewicy. Każde Jej przedstawienie, nawet to, które w ludzkich oczach uchodzi za dzieło sztuki, jest tylko bladym odbiciem nadprzyrodzonego Jej piękna wypełnionego obecnością Boga. I choć serca człowieka wzdryga się przed niejednym z Jej wizerunków, to ciągle widzimy Ją jakby za zasłoną. Jej rzeczywisty obraz jednak możemy już tutaj – na ziemi – malować we własnej duszy.
Potrzeba do tego innego dłuta i innego pędzla. Potrzeba miłości, zaufania Bogu, wrażliwości, wyobraźni miłosierdzia i nieustannego wpatrywania się w Maryję. Ona jest niczym znak drogowy na ścieżkach ludzkiego życia. Ona zawsze ukierunkowuje na Chrystusa. Trzeba tylko zatrzymać się na chwilę, by móc dostrzec głębię Jej matczynego spojrzenia. Jakże wyjątkowe jest oblicze Matki Jazłowieckiej, która jakby w zadumaniu kontempluje Boże tajemnice, jednocześnie pochylając się nad losem swoich dzieci. I choć każdy widzi przed sobą tylko piękną figurę, to w sercu daje się odczuć przedziwne ciepło, przedziwną miłość, jaką dostępuje się w obcowaniu z Bożą Matką. W Szymanowie, położonym około 40 km na zachód od Warszawy, tuż przy samym Niepokalanowie, Maryja niesie Swoim dzieciom proste, ale jakże wielce wymowne przesłanie: skrzyżowane na Jej piersiach dłonie w języku migowym oznaczają tylko jedno: „kocham cię!” Jazłowiecka Pani jawi się jako Matka, której serce, będące przybytkiem Trójcy Świętej, nikim nie gardzi.
Założycielka Zgromadzenia Sióstr Niepokalanego Poczęcia NMP, błogosławiona Matka Marcelina Darowska, jako podstawowe zadanie postawiła zgromadzeniu wypełnienie prośby Modlitwy Pańskiej: szerzenie Królestwa Bożego na ziemi poprzez wychowanie dziewcząt polskich na dobre chrześcijanki, żony, matki i obywatelki swego kraju. Chociaż nie doczekała odzyskania przez Polskę niepodległości, po ponad stuletnim okresie zaborów, to zawsze wierzyła, że ojczyzna powstanie.
W swoim Testamencie, który pozostawiła zgromadzeniu, tak napisała: „Jedno wam jeszcze najszczególniej polecam: kochajcie, czcijcie duszą i sercem, słowem i czynem Niepokalaną Matkę naszą Maryję. Trzymajcie się jej wiernie i niezachwianie we wszystkich chwilach i kolejach życia waszego… Ona was usilni i z Panem Jezusem zbliży… Uczcie drugich Ją miłować, do Niej się uciekać, a nieba im przychylicie.”
Zgromadzenie zawiązało się w Rzymie, ale już w roku 1863 Matka Marcelina przeniosła je (pierwszych siedem sióstr) na ziemie Polski, pod zabór austriacki do Jazłowca na Podolu, dostosowując na klasztor i szkołę dla dziewcząt znajdujący się w ruinie pałac. Jazłowiec, w którym zamieszkały siostry, to miejscowość położona wśród jarów podolskich, około 200 km na południowy wschód od Lwowa. Początki osady sięgają zamierzchłych czasów. Miał ją założyć w XIII wieku Jaś-łowca. Jozłowiec był własnością możnego rodu Buczackich, którego jedna gałąź przyjęła nazwisko Jazłowieckich.
Jeszcze będąc w Rzymie bł. Matka Marcelina zamówiła u znanego artysty, emigranta po Powstaniu Styczniowym, Tomasza Oskara Sosnowieckiego, rzeźbę Matki Bożej Niepokalanej w takiej postaci, która pociągałaby do modlitwy, rozgrzewała i podnosiła serca do Boga i budziła poczucie piękna. W sierpniu 1883 roku arcybiskup Zygmunt Szczęsny-Feliński, powracając z Syberii, poświęcił figurę.
Pewnego wieczoru siostry usłyszały gwałtowne pukanie do furty klasztornej. Jakiś człowiek wołał rozpaczliwie: „Ja muszę do Białej Pani” (tak potocznie nazywano figurę Niepokalanej). Gorąco się modlił i prosił, aby siostry się modliły, gdyż jego czteroletnia wnuczka umierała. Dziecko się dusiło, nie mogło jeść ani pić, a lekarz oznajmił rodzinie, że nie ma już dla małej ratunku. Siostry podarowały mu obrazek Matki Boskiej Jazłowieckiej, który miał położyć na piersi chorej dziewczynki, a same odmówiły wspólnie różaniec, prosząc o pomoc. Po kilku godzinach ponownie zjawił się przy furcie ten sam człowiek, odmłodzony o co najmniej dziesięć lat. Znów wołał, ale już przepełniony radością: „Ja muszę do Białej Pani, aby podziękować! Wnusia już zdrowa, je i nawet chce biegać.” Wokół cudownej figury umieszczano coraz więcej złotych i srebrnych serduszek, korali i różnych wotów jako wyraz wdzięczności za otrzymane łaski.
Biała Pani
Posąg Matki Boskiej Jazłowieckiej o wysokości 170 cm postaci i 24 cm podstawy został wykonany z białego, kararyjskiego marmuru. Najświętsza Panna, ze złożonymi na piersiach rękoma i delikatnie pochyloną głową, przeżywa tajemnicę Zwiastowania. Rozważa Boże Słowo przekazane, jakby przed chwilą, przez Archanioła Gabriela. Jej niezwykły wyraz pełnej skupienia twarzy wprawia każdego w zachwyt.
Maryja w pokorze poddaje się woli Bożej. Gestem rąk jakby chciała uciszyć zachwyt serca, pod którym poczęło się życie. Jednocześnie jednak Piękna Pani zdaje się iść, a stopą miażdży głowę węża. Zapewne idzie do Elżbiety, a więc śpieszy się, aby służyć pomocą drugiemu człowiekowi. Jej cudowna twarz wyraża zatopienie w kontemplacji Boga. I aż odnosi się wrażenie, że Najświętsza Dziewica nic nie wie o obecności węża pod swymi stopami. Absolutne piękno fizyczne tej neoklasycystycznej rzeźby jest nośnikiem piękna duchowego Postaci, którą przedstawia, a którą każdy z nas ujrzy w całej okazałości po drugiej stronie życia. Dla wielu pielgrzymów statua Madonny jest urzeczywistnieniem piękna i jasności.
Po zakończeniu II wojny światowej Podole i Jazłowiec nie wróciły w granice Polski. W roku 1946 nakazano siostrom opuścić jazłowiecki dom. W ich sercach pojawił się poważny problem: jak przewieź cudowną figurę? Przecież nie można Jej było zostawić na poniewierkę. Było ogólnie wiadomo, ze władze radzieckie chcą zatrzeć wszelkie ślady Boga na ziemi. Burzono kościoły lub zamieniano je na magazyny, a nawet na stajnie, strzelając do świętych wizerunków i rąbiąc liczne na tych ziemiach przydrożne kapliczki.
Siostra Marianna zdawała sobie sprawę z wagi problemu. Cudowny wizerunek jest bardzo ciężki, waży blisko tonę. Postanowiła zrobić wszystko, co było w jej mocy, by ocalić ukochaną figurę. Nagle na dziedziniec klasztorny przyjechało czterdziestu sowieckich saperów, którzy dostali nakaz rozminowania okolicznych pól. Kiedy siostra Marianna zwróciła się do jednego z nich z prośbą o pomoc, okazało się, że podeszła do polskiego żołnierza, katolika, który bez większego namysłu wyraził chęć pomocy. Był to niewątpliwie kolejny cud. Z trudem zdjęto figurę owiniętą w kołdrę i koce i złożono ją w specjalnie zbitej skrzyni.
Ludzie z Jazłowca i okolicznych wsi płakali ze smutku. Z żalem żegnali Matkę Bożą. Podchodzili do skrzyni i całowali Jej nogi przez koc, który statua była owinięta. Rankiem następnego dnia z wielkimi trudnościami udało się wynająć wóz, na który żołnierze pomogli załadować skrzynię z figurą i przewieźć ją do Czortkowa. Dwa razy trzeba było statuę Matki Bożej przenosić z pociągu do pociągu. Jednak dzięki zaangażowaniu ludzi dobrej woli, po wielkich trudnościach, cudowna figura Matki Bożej dojechała na stację Teresin – Niepokalanów. Stąd ojcowie franciszkanie zorganizowali przewiezienie Jej do Szymanowa. Pierwszym pielgrzymem, który już następnego dnia nawiedził cudowna figurę, był Prymas Polski kardynał August Hlond, który ukoronował statuę jeszcze podczas jej pobytu w Jazłowcu, w 1939 roku w imieniu papieża Piusa XII.
W czasie I wojny światowej klasztor doznawał nadzwyczajnej opieki Maryi. Siostry pracowały spokojnie mimo wojennego zamieszania i kul świstających nad ich głowami. Spieszyły z pomocą rannym i uciśnionym; wszystkim tym, którzy u nich szukali ratunku. Wiele w tym czasie wydarzyło się cudów miłosierdzia. Wielu żołnierzy różnych narodowości pojednało się z Bogiem. Jednak przywilej rozszerzania kultu Jazłowieckiej Madonny przypadł w sposób szczególny ułanom, którzy w trzydniowej bitwie pod Jazłowcem otrzymali swój chrzest bojowy i odtąd nosili nazwę 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich. Kozaków było podobno trzykrotnie więcej, ale szarża polskich ułanów była tak potężna i odważna, że Kozacy zostali rozgromieni, a bitwa zakończyła się wspaniałym zwycięstwem.
Gdy grupa ułanów weszła do klasztornej kaplicy, jeden z nich, patrząc na figurę Białej Pani, głośno zawołał: „To Ona!” Siostry pełne zaskoczenia pytały, co ma oznaczać ten okrzyk. I tak napisano w kronice jazłowieckiej pod datą 11 lipca 1919 roku: „Jeden z ułanów, Władysław Nowacki, miał w czasie bitwy widzenie, zobaczył Najświętszą Maryję Pannę, która na obłoku jasności szła od klasztoru w stronę umierającego na polu ułana plutonowego Sekuły.”
Przypadek młodej siostry Ireny Żochowskiej pokazuje, że opieki Jazłowieckiej Madonny doświadczano również bezpośrednio w klasztorze. Po przebytej grypie siostra rozchorowała się bardzo poważnie na uszy. Groziła jej dość poważna operacja. Lekarze uprzedzali, że jest ona konieczna, ale się skończyć całkowitą utratą słuchu, bo zagrożone były bębenki. Siostra jednak nie przestawała prosić Matkę Bożą Jazłowiecką o pomoc. Gdy pojechała do szpitala, okazało się, że uszy są zupełnie zdrowe i zabieg nie jest konieczny. Stwierdził to ten sam lekarz, który wcześniej mówił, że bez operacji wręcz się nie obejdzie. Do końca nie mógł pojąć tego, co się wydarzyło.
Gdy coraz więcej pielgrzymów nawiedzało sanktuarium, kaplica umieszczona wewnątrz domu, która służyła siostrom i wychowankom, okazała się za mała. Pątnicy z trudem mieścili się w jej wnętrzu. Powzięto wtedy decyzję o rozbudowaniu sanktuarium. Kamień węgielny dla nowej kaplicy, gdzie miał stanąć cudowny wizerunek, poświęcił papież Jan Paweł II w czasie swojego pobytu w Krośnie 9 czerwca 1997 roku. Sanktuarium zostało zbudowane w latach 1999 – 2002 z ofiar Koła 14 Pułku byłych Ułanów Jazłowieckich, Rodziny Jazłowieckiej, dawnych wychowanek szkół Maryi Niepokalanej oraz pielgrzymów i przyjaciół zgromadzenia.
Dziś w kaplicy, w pobliżu cudownej figury rozmieszczone są liczne wota. Tak jak niegdyś w Jazłowcu, tak i w Szymanowie Pani Jazłowiecka gromadzi wokół siebie rzesze pielgrzymów z kraju i z zagranicy.
Odchodząc sprzed wizerunku Białej Pani, dobrze jest jeszcze raz spojrzeć na Jej ręce skrzyżowane na piersiach. Ona wsłuchuje się w głos każdego człowieka i bierze do serca pod swoje skrzyżowane dłonie jego prośby. Wziąć do serca, to znaczy zapamiętać. Ona pamięta i niesie je Swojemu Synowi.
Szczęście i pokój daj tej ziemi, Pani,
Co krwią spłynęła wśród wojen pożogi,
Tobie swe modły przynosimy w dani
Prowadź do Syna, nie daj zboczyć z drogi.
I by radosną była, jako uśmiech dziecka,
Spraw to Najświętsza Pani Jazłowiecka
Przed Tobą dzisiaj, Jazłowiecka Pani
Co nas przynaglasz do modlitwy stale,
Stajemy z hołdem, my Twoi poddani
Byś nas uczyła żyć ku Bożej chwale.
Niech nie rozłączy z Tobą żadna moc zdradziecka
Spraw to Najświętsza Pani Jazłowiecka
By pod Twych rządów wspaniałym ramieniem
Zakwitły miłość i pokój jak w niebie,
Daj, aby stałym nas wszystkim dążeniem
Było trwać w służbie Twej w każdej potrzebie.
Niech nie rozłączy z Tobą żadna moc zdradziecka
Spraw to Najświętsza Pani Jazłowiecka
(hymn ułanów)